Kim?

Państwa, których demokracja jest nietrwała jak dykta – dyktatorami stoją. Spasieni przywódcy rządzą wychudzonymi narodami. Ci najszerzej uśmiechnięci są zazwyczaj najmniej szczerzy i przy rozstrzygnięciach sięgają po najgrubszy kaliber. Kim potrafi być kim chce, tym, kim wypada być w danej chwili. Ojcem narodu, przywódcą, dowódcą, mężem stanu, głosem sumienia, rozsądku, wytrawnym politykiem i obieżyświatem. Zna się na modzie i przyrodzie, idei dżucze, szyciu obuwia, budowie reaktora nuklearnego, intensywnym chowie świń i konstrukcji układu korbowego.

Wiedziony przekonaniem, że w dobie koronawirusa korona spaść z głowy nie może – tak jak lecą głowy w reżimach totalitarnych, przełączyłem całodzienne obrady sejmu na program edukacyjny. Taki nie za fajny – bez matematyki i teorii średnicy. Obejrzałem chyba wszystkie dokumenty o umiłowanym marszałku, spadkobiercy cudownych bucików Kim Dzong-Ila. Trzecim z kolei w panującej północnokoreańskiej Kimnastii, zawsze obleczonym w słońce – Kim Dzong Unie.

Początkowo, zerkając zmęczonym i łzawym kątem oka, później z rosnącą ekscytacją, z upływem chwil paru, w okamgnieniu, zrozumiałem, że podobnie jak Auschwitz Kim nie spadł z nieba. Kim potencjalnie siedzi w każdym z nas, jednak trudniej odpowiedzieć na pytanie kim trzeba starać się być, żeby nie stać się Kimem? No kim? Najpierw najlepiej sprawdzić czy nie zagnieździł się gdzieś głęboko – o, na przykład tutaj. Albo tutaj, a teraz przyjrzeć się uważniej jeszcze raz. Już jest? Taki mały, niepozorny, pulchny i rumiany.

Nawet jeśli władza dryfuje w jednej łodzi z poczuciem, że seans Truman Show dobiega końca, a łupina w której siedzi rozbije się o elementy scenografii, łatwo wpływów nie porzuci. Z trudem się z władzą nie rozstanie. Nie odda, z definicji, bo raz zdobytej oddać się nie godzi.

Pół roku wcześniej…

Na bibliotecznym blacie rozłożyłem albumy poświęcone architekturze. Jest zimno, sterylnie, cicho i po niemiecku utylitarnie. Zerkam w prawo, zerkam w lewo i ukradkiem patrzę czy nikt mnie nie obserwuje, bo architektura państw socjalistycznych i III Rzeszy w NRD wciąż nie budzi natchnienia i rzadko kogo zachwyca.

Jeden z albumów jest niezwykły. Na jego kartach widać plaże pokryte bardzo delikatnym, białym piaskiem. Jest zatoka otulona rzędem wysepek, jest też port. Trochę jak Monte Carlo albo Saint Tropez, ale bardziej kanciasto i oczywiście, bardzo dostojnie i celowo. Wieje socrealem, ale takim nie wprost – takim jak lubię.

Kurort na zdjęciach pachnie świeżością i nowoczesnością. Nie odpowiada żywotnym potrzebom społeczeństwa. Odpowiada potrzebom klasy uprzywilejowanej.

Wraz z przyrostem zasobności portfela rośnie dobrostan narodu, który stopniowo oblewa się tłuszczem. Na pseudokolorowych zdjęciach północnokoreańska wierchuszka delektuje się mięsem krabów wełnistoszczypcych – uchodzących za miejscowy rarytas – a także ich ikrą. Wybrańcy przyjeżdżają nad morze do Wŏnsan, aby pływać lub tylko wylegiwać się w basenach nadmorskich willi.

Nieopodal leży jezioro Sijung – cud przyrody. W błocie o temperaturze 41 stopni Celsjusza krezusi zażywają kąpieli, które podobno pomagają się odprężyć, zbawiennie działają na ciało i umysł, dodatkowo usuwając zmarszczki. Partyjna kadra może się poczuć cudownie odświeżona i gładka. Kilka lat wcześniej, co sugeruje data wydania albumu, w Wŏnsan odbywały się Międzynarodowe Dni Młodzieży z krajów komunistycznych. Współautorem planu zagospodarowania przestrzennego miasta został polski architekt i urbanista Stefan Słoński. Możemy być dumni, że za sielankę w mieście i spójność lokalnej infrastruktury po części odpowiada nasz rodak. Plan się udał, na zdjęciach wyraźnie widać, że z tego raju żal wyjeżdżać. Każdy pozostaje wierny doktrynie i wodzowi. I nikt nie pyta kim jest Kim? Przemierzając mroczne państwo, zasnute ciemnością zagłodzone wsie, towarzysz wie kim należy być wobec niego. Każdemu z nich jawa i głód są obce – dla wybranych towarzyszy najważniejszy jest piękny sen – Kim Ir Sen.

W tle nieznośnie i przedwyborczo wyje telewizor. Po zaciętych spojrzeniach widać o co rozgrywa się stawka. Poprzeczka zawisła wysoko, a doły jęczą, że demokracja kona, gwałcą poważane pisma, akty państwowe. Kim właściwie jest ten pan w telewizorze, a kim już jego przeciwnik? No kim?