czasem pisane, bo pisane czasem

Barcelona: Raport z oblężonego miasta

„Witajcie w naszej bajce”, mawiają lokalsi, i trudno się nie zgodzić, tutaj bywa jak w bajce, ale nie zawsze jest bajkowo. To nie mój pierwszy i może nie ostatni pobyt w Barcelonie. Chociaż jeszcze nikt mnie nie oblał wodą, ani nie zwyzywał, problem overtourismu jest widoczny na każdym kroku. Życie na co dzień może być trudne.

Na La Rambli, głównej arterii prowadzącej do portu, jest więcej ludzi niż gołębi na Placu Katalońskim. Upał doskwiera, a znalezienie wolnej ławki przypomina poszukiwanie skarbu bez mapy. Każdy turysta wydaje się być twoim nowym najlepszym przyjacielem, nawet jeśli tego nie chcesz. Selfie sticki są wszędzie, a spacery to maraton – wszyscy biegną, ale nikt nie wie dokąd. W takich okolicznościach percepcja lokalnych uroków wydaje się być utrudniona.

Barcelona od lat przyciąga miliony turystów. Bogata architektura, głębokie korzenie kulturowe i dostępność stawiają ją na liście globalnych „Must see”. Wbrew pozorom, miasto można określić kompaktowym. Z populacją nieprzekraczającą 1,6 miliona mieszkańców, choć zatłoczone do granic, zachowuje swoją unikalną atmosferę. W Madrycie, mimo znakomitej i nowoczesnej sieci połączeń, odległości mierzymy w dziesiątkach minut, tutaj to zaledwie kilkanaście. Dlatego Barcelona wciąż pozostaje wymarzonym miejscem podróży. Z punktu a do punktu b dotrzesz na piechotę, ale są czynniki, które sprawiają, że jej urok, zwłaszcza w ostatnich latach zaczyna blaknąć.

Napływ turystów jest stosunkowo nowym zjawiskiem, obejmującym ostatnie dziesięciolecia. Paryż uwodził od zawsze, Londyn – wiadomo, Nowy Jork nigdy nie zasypiał, a Rzym pozostaje wiecznym. Barcelona zyskała międzynarodową sławę po zorganizowaniu Igrzysk Olimpijskich w 1992 roku, które przekształciły ją z przemysłowego portu w pulsującą metropolię. Pamiętacie Freddiego Mercury’ego i Montserrat Caballé wykonujących utwór „Barcelona”? To był rozmach i najlepsza forma promocji stolicy Katalonii!

Od tamtego czasu minęły trzy dekady, a nowe plaże i wyremontowane dzielnice przyciągnęły miliony turystów. Piękno, klimat i kultura Barcelony to wielki zasób, który skupia uwagę lokalnych władz i organizacji turystycznych. Miasto stało się jednym z głównych portów na Morzu Śródziemnym, gdzie cumują ogromne statki wycieczkowe. Liczba ich pasażerów wzrosła ze 115 tysięcy w 1990 roku do 2,7 miliona w roku 2017. To przyczyniło się do poważnych wyzwań ekologicznych, w tym problemów z zanieczyszczeniem, które doprowadziły do tego, że Barcelonę uznano za najbrudniejsze miasto portowe w Europie w 2019 roku.

Nie tylko liczba turystów, lecz także ich koncentracja w czasie i przestrzeni stają się problemem. Połowa odwiedzających to jednodniowi wycieczkowicze, z których wielu to pasażerowie statków. Skupiają się w tych samych popularnych miejscach, takich jak La Rambla, Sagrada Familia czy Parc Güell, tworząc masy ludzkie przemieszczające się bezładnie. Każdego ranka nawet 35 tysięcy osób przybywa do portowej części Mirador de Colón.

Krótkoterminowi goście często wydają pieniądze jedynie w turystycznych kawiarniach i sklepach z pamiątkami, co nie przynosi znaczących korzyści lokalnej gospodarce. Wysokie czynsze za wynajem mieszkań, wynikające z zapotrzebowania na zakwaterowanie, utrudniają życie miejscowej społeczności. To zjawisko znamy z Krakowa, gdzie historia styka się z komercją. Cierpią na tym głównie mieszkańcy, którzy nie operują na co dzień przelicznikiem cen żywności w walucie euro. Gdy obiad w barze mlecznym na Grodzkiej staje się obowiązkowym punktem wycieczki gości z Genewy, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby w cenniku powiało wielkim światem. Wszak 10 euro za danie to grosze.

Mieszkańcy Barcelony otwarcie wyrażają swoje frustracje związane z nadmierną turystyką. W mieście widoczne są oznaki niezadowolenia i protesty. Lokalsi nazywają turystów „terrorystami”, podkreślając, że turystyka zabija dzielnice. W ubiegłym miesiącu, jeszcze przed szczytem sezonu, odbyły się protesty, w tym strajki głodowe. Warto przywołać zdarzenia z roku 2017, kiedy demonstranci zaatakowali autobus turystyczny, niszcząc opony i pisząc na przedniej szybie „El Turisme Mata Els Barris” – „Turystyka zabija dzielnice”.

W odpowiedzi na kryzys, władze Barcelony zaczęły podejmować środki mające na celu kontrolę nad napływem turystów. Wstrzymano wydawanie nowych licencji na zakwaterowanie turystyczne i wprowadzono regulacje ograniczające krótkoterminowe wynajmy prywatne. Niemniej jednak, niektórzy uważają, że te działania mogą nie być wystarczające. Tylko jedna czwarta turystów zatrzymuje się w hotelach, co sugeruje, że same ograniczenia zakwaterowania nie rozwiążą problemu.

Barcelona nie ma takiego rozmachu jak Madryt, gdzie tłumy rozlewają się po mieście, rozpraszając się na gigantycznych alejach wielomilionowej metropolii. Na ulicach Barcelony jest nieco inaczej, cieśniej, bardziej kameralnie. Przykładowo, spacerując po Parku Güell – jeśli kupisz odpowiednio wcześniej bilety online – poczujesz się jak celebryta. Nawet w najmniejszym jego zakątku znajdziesz kogoś robiącego selfie.

Co z tym wszystkim począć? Istotne, że jest pomysł – Strategiczny Plan Turystyki, który ma chronić miasto przed nadciągającą katastrofą overtourismu, skupia się na zarządzaniu turystyką zamiast na jej promocji. Plan ma na celu zmniejszenie presji na popularne obszary, poprawę jakości miejsc pracy w sektorze turystycznym, zwalczanie nielegalnych form zakwaterowania oraz rozwiązywanie problemów ekologicznych związanych z ruchem statków wycieczkowych. W 2020 roku burmistrz Ada Colau zagroziła nawet ograniczeniem liczby pasażerów statków wycieczkowych oraz zatrzymaniem rozbudowy lotniska.

Jak ustrzec się uciążliwości? Dla turystów planujących wizytę w Barcelonie istnieją strategie pozwalające cieszyć się miastem. Po pierwsze, warto wybrać się poza szczytem sezonu letniego i unikać weekendów. Wybierajcie zarejestrowane formy zakwaterowania, nauczcie się kilku słów po katalońsku i eksplorujcie mniej znane obszary miasta. Mogą one zapewnić bardziej autentyczne i bogatsze doświadczenia, jednocześnie prezentując lokalną kulturę.

O takich perełkach jak Barceloneta Beach lepiej zapomnieć. Kiedy jesteś na plaży, musisz walczyć o swoje miejsce jak gladiator. Promenada, którą właśnie opisuję, wygląda jak koc piknikowy dla całej Europy. Nawet mewy mają problem z lądowaniem, bo wszędzie są ludzie, a każdy skrawek piasku jest na wagę złota. Co więcej, w wodzie panuje tłok – czujesz się jak w basenie publicznym.

Wszystkie przewodniki kierują do tych samych miejsc, a pierwsza piątka „Must see” zawsze zawiera te same pozycje. Na targu Boqueria można poczuć się jak na festiwalu kulinarnym, który nigdy się nie kończy. Każde stoisko jest oblegane przez turystów szukających idealnego kąska. Spacerując po targu, czujesz się jak uczestnik reality show, a „Królowa przetrwania” to przy tym pikuś.

Absurdów jest więcej. Na stadionie Camp Nou, nawet gdy nie ma meczu, tłumy są ogromne. Każdy chce zobaczyć miejsce, gdzie grał Messi. Muzeum klubowe przypomina bardziej targowisko niż miejsce kultu piłkarskiego, a w sklepie z pamiątkami trzeba czekać w kolejce. Kiedy chcesz zrobić zdjęcie na trybunach, masz w kadrze więcej ludzi niż pustych miejsc.

Barcelona, jak wiele turystycznych miejsc, stoi przed wyzwaniem zrównoważonego rozwoju, który musi być korzystny zarówno dla jej mieszkańców, jak i dla odwiedzających. Koniecznie należy zredukować negatywne skutki nadmiernego napływu turystów i przywrócić miastu jego unikalny urok jako miejsca, które nie tylko przyciąga ludzi z całego świata, ale także zapewnia wysoką jakość życia dla jego mieszkańców. W przeciwnym wypadku na lotnisku zastaniemy tabliczkę z napisem nieczynne.

Życzę tego Barcelonie i Estelli, mojej ulubionej pani sprzedającej pierożki empanadas przy jednej z głównych arterii miasta. Zawsze powtarza – „Tomas, tutaj nawet kolejka stoi w kolejce”.

A teraz wreszcie sobie usiadłem, zatem wreszcie sobie posiedzę.

Fot. Tomasz Burek

Najczęściej oglądane wpisy