Akt jednorazowy

Trzeba być wdzięcznym czasowi, chociaż przyrasta wolno jak słoje drzew, zazwyczaj rozwiewa wątpliwości. Zazwyczaj, ale nie zawsze.

Jeżeli stryjeczny wuj szwagra drugiego męża babci Wolańskiej był w Wehrmachcie, strzelał do mojego dziadka, wolno sądzić, że rząd Niemiec jest mi coś winien.

Być może tak jest, ale czas, okoliczności i położenie na mapie zobowiązują do podejmowania rozważnych kroków. Zagadnienia ważne, ważkie i dziejowe, chociażby takie jak patriotyzm czy trudna historia relacji polsko-niemieckich potrafimy koncertowo skarykaturyzować. Począwszy od kuriozalnej ławki pod Planetarium po wołanie z 1 września. Zamiast słów w tonie „Nigdy więcej wojny” inicjujemy kolejną dyskusję społeczną i wojnę dyplomatyczną – szkodliwą i niepotrzebną. Jeśli nie wiadomo o co chodzi, zazwyczaj chodzi o pieniądze.

1 września polski rząd ogłosił, że występuje o reparacje od Niemiec za szkody wyrządzone Polsce w latach 1939-1945. Wnioskowana kwota to 6 bilionów 200 miliardów złotych. Dużo czy mało? Można za tę kwotę zbudować 6 200 Galerii Katowickich wraz z dworcem, albo czterokrotne spłacić zadłużenie Polski wynoszące 1,5 biliona zł – to całkiem spora suma.

Jak zdobyć te środki? Czy pozwala na to droga prawna? Posłużę się wypowiedzią prof. Władysława Czaplińskiego z Instytutu Nauk Prawnych PAN dla „Rzeczpospolitej”:

„Po pierwsze Polska zrzekła się jednostronnie reparacji w 1953 r., co zostało następnie potwierdzone przez kolejne rządy polskie i niemieckie. Po drugie, umowa poczdamska ustanowiła system reparacji, który przewidywał, że świadczenia dla Polski mają być wypłacone z reparacji ściąganych przez ZSRR. Nie mamy więc roszczeń do Niemiec, tylko do Rosji – twierdzi naukowiec.

Nie należy zapominać o traktacie 2 plus 4 z 1990 r., który dotyczył ostatecznego uregulowania w odniesieniu do Niemiec. – Jeżeli mieliśmy jakiekolwiek roszczenia, to trzeba było zgłosić je do momentu wejścia w życie tego traktatu. Dzisiaj praktycznie te rzekome roszczenia są przedawnione – mówi „Rzeczpospolitej” prof. Czapliński.

Sprawę ewentualnych reparacji rozstrzygnie dyplomacja i dobra wola Niemiec, na równi z dobrą wolą po stronie polskiej. Pozostaje pytanie czy język polskiej dyplomacji jest głosem wystarczająco dyplomatycznym?

Przypominam sobie wywiad z prof. Bartoszewskim. Na pytanie „czy kolejne polskie rządy będą zakładnikami tragicznej historii?” odpowiedział tak: „Gdyby mi ktoś 60 lat temu, gdy stałem skulony na placu apelowym KL Auschwitz, powiedział, że będę miał przyjaciół Niemców, obywateli demokratycznego i zaprzyjaźnionego kraju, tobym powiedział, że to wariat.

Doskonale rozumiał zawiłości i skomplikowane zależności polsko-niemieckich relacji. Polityk był również szczególnie ostrożny w osądach dotyczących reparacji. Mówił, że w relacjach polsko-niemieckich nagromadziło się w przeszłości wiele tragedii, których nie da się rozwiązać jakimś cudownym aktem jednorazowym. Proces pojednania wymaga wrażliwości, wiedzy i wielkiej rozwagi. Wielokrotnie podkreślał, co doskonale zapamiętałem, że nie chce umierać w Polsce dyplomatołków.