Dostałem fajny album. Na pierwszy rzut oka są w nim niefajne zdjęcia. Szare, stare, kanciaste i prymitywne ujęcia, szorstkiej i mało bajecznej rzeczywistości. Autor poczynił wpis „z serdecznością” i dodał, że jestem za młody żeby pamiętać tamte czasy i kadry. Za młody jestem może na Heroda, ale pamiętam sporo. Wszyscy pamiętamy, bo przedmioty codziennego użytku, miejsca i zachowania w PRL były takie same, przez kilka dziesięcioleci, od Giżycka po Jelenią Górę.
Podręcznik
PRL miał w sobie pewną magiczną cechę trwałości i powtarzalności. Wczoraj rozmawiałem z rówieśnikami o podręczniku dla pierwszoklasistów. Doskonale pamiętamy dziewczynkę na okładce, uśmiechniętą, w kraciastym płaszczyku, z książeczką z napisem „Litery” w dłoni. Uczyliśmy się z piątego lub szóstego wydania, rodzice z pierwszego.
Salon fryzjerski
W Ligocie prowadzono mnie do pani Eli. Fotele nie były regulowane, dostawałem poddupek, twardy i niewygodny, jednak roszczeń o brak ergonomii nie zgłaszałem. Design jak na zdjęciu, chociaż zdjęcie nie oddaje tamtych zapachów. Były szczotki, brzytwy, szklane pojemniki na wałki, rozmaite spryskiwacze, utleniacze, maszynki do strzyżenia i klosze pod którymi siedziały panie z dauerwelami, przypominające istoty pozaziemskie. Do takiego salonu chodziłem ćwierćwiecze, wcześniej pani Ela strzygła moją małą mamę.
Budka totolotka
Budki totolotka z krainy mego dzieciństwa już nie ma, zburzyli deweloperzy. Kolekturę przeniesiono 100 metrów dalej do prywatnego domu. Wyglądała identycznie jak ta na zdjęciu, też padł w niej milion. Nic nie widziałem, dosięgając głową jedynie do wsporników półki. Czasem tata podsadzał mnie żeby zobaczyć co dzieje się w środku. Starszy pan w miodowym swetrze we wzorki przypominające lamperię w sieni na Nikiszu drukował kupony. Jego żona w niebieskim fartuchu też drukowała kupony – drukowali na zmianę. Kolektura w budce działała trzydzieści pięć lat. Pan zmarł pięć lat temu, pani dwa lata później. Ich syn za rok przejdzie na emeryturę. W kącie stoi stara maszyna totalizatora, która przypomina mu pracę rodziców. Pan lubi miodowe swetry o hipsterskim wzorze i kroju. Ostatnio kupiłem w tej kolekturze zdrapkę. Wygrałem 10 złotych. Mój tata trafił kiedyś w niej piątkę w dużym lotku, przed denominacją byliśmy milionerami, wtedy starczyło na niebieskiego poloneza z mysłowickiej giełdy.
Dworzec i estakada
Ulubionym miejscem dziecięcych eskapad był dworzec, a właściwie widok odjeżdżających z niego pociągów. W „Warsie” siedzieli pasażerowie pijący piwo i herbatę w koszyczku, czasem mi odmachiwali, z przedziału dla palących śmierdziało nieznośnie. W hali dworcowej stały ławki stworzone z myślą o wygodzie pasażera. Myśl była szczytna, gorzej z realizacją, może dlatego na jednym ze zdjęć pan pozwolił sobie na relaks horyzontalny – nie sposób było się oprzeć o rzadko umocowane szczebelki.
Pod estakadą stały panie z saturatorem. Takie same jak na zdjęciu, bo pewnie chodziły robić fryzury do pani Eli. Woda sodowa była z sokiem lub bez soku, nad sprzętem rozpościerał się przepalony słońcem parasol.
Sklep RTV
Telewizory nie były stuhercowe. Promieniowały swoją magią, a obraz nie był stabilny. Kolory zdawały się mało kolorowe, chociaż przekaz był barwny. Gdy kilka lat temu obejrzałem cyfrową wersję „Kochaj albo rzuć”, zauważyłem, że obraz Ameryki z racji niedomagań technicznych musiał być zakłamany. Pierwszy kolorowy telewizor kupiony w Pewexie – węgierski videoton. Po kilku latach oddaliśmy go sąsiadce, chociaż twierdziła, że psuje wzrok, nie tak jak czarno-biały neptun. Sprzęt doczekał „Dynastii” , a podczas „Mody na sukces” spalił się kineskop.
Tyle wspomnień na dziś. Podróże w czasie są w zasięgu wzroku i ręki.