Gdzieś

Gdzieś daleko. W Afganistanie, Iranie i Iraku, w Syrii. W Czeczenii, Libii, Jemenie, Somalii i Darfurze. Gdzieś tam, z przyczyn etnicznych, kulturowych, narodowościowych, religijnych, politycznych, historycznych i ekonomicznych wybuchła wojna. Póki jest daleko sumienie śpi spokojnie.

Sumienie obudziła wojna u sąsiada – tuż obok, granica leży zaledwie 340 kilometrów od Katowic, jeszcze bliżej jest z Krakowa czy Rzeszowa. A czym jest wojna? Jak ją opisać? Nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Pochodzenie słowa wojna, podobnie jak jego definicja pozostają zagadkowe.

W przypadku Polski, Słowenii, Słowacji, Ukrainy, Białorusi, Bułgarii, Macedonii i Rosji – korzenie słowa znajdziemy w prasłowiańskim „vojь”, czyli żołnierz, wojownik. Inna wielka rodzina wyrazów to guerra/guerre/war znana z krajów Europy Zachodniej i Południowej, wywodzi się od starofrancuskiego „werra”, czyli kłótnia, spór.

Cyceron wojnę nazywał rozstrzyganiem sporu przy użyciu siły. Według Hugo Grotiusa wojna to stan, w jakim znajdują się osoby toczące spór przy użyciu siły, której następstwem są niezliczone nieszczęścia, spadające również na niewinnych ludzi. Carl von Clausewitz wojnę zdefiniował jako czyn polityczny, dalszy ciąg stosunków politycznych wyrażających się w akcie przemocy, mającym na celu zmuszenie przeciwnika, czyli doprowadzenie jego sił zbrojnych do stanu w którym nie będą zdolne do dalszej walki.

Wojna w Ukrainie przynosi redefinicję pojęcia wojny. Oglądając obrazy z Czernichowa, Mariupola, Kijowa czy Charkowa wyraźnie widać, że wojna nie jest zjawiskiem czysto militarnym. To wojna totalna, łącząca w sobie politykę wewnętrzną i zagraniczną, gospodarkę i działania wojenne. Użycie bomb kasetowych, broni hiperbarycznej łamie konwencje, niesie śmierć i zniszczenie. Pojawiają się nowe zjawiska społeczne, historyczne i klasowe, Polacy zdają na medal egzamin z solidarności, nawet rządzący w swoich wypowiedziach nie drażnią, rodzą się także bohaterowie, tacy jak prezydent Zełenski.

W Ukrainie, bohater to podmiot zbiorowy, ludność wiosek i miast staje naprzeciw czołgów i wozów opancerzonych. Bez lęku – z determinacją i gniewem, z flagą w dłoni. W Polsce zaczynamy mówić w Ukrainie, nie na Ukrainie, a po wojnie pojedziemy do Ukrainy, a nie na Ukrainę. Język, co wyraźnie słyszę w serwisach informacyjnych, staje się szczególnie wrażliwy i podlega ewolucji.

Ta wojna nie operuje statystyką, ale obrazami. Blok w Kijowie jest podobny do tego w Grudziądzu lub Świdnicy. Płonie wieżowiec – taki sam jak w Lublinie. Po domu, bliźniaczo podobnym do tego pod Zieloną Góra, pozostała sterta gruzów. Spuścizna architektoniczna czasu słusznie minionego jest w tym regionie Europy podobna, ludzka fizjonomia także, dlatego zbrodnia wojenna działa wyjątkowo na wyobraźnię.

Które obrazy zapadły szczególnie w pamięć? Trudno je wskazać, jest ich masa, a to dopiero dziesiąty dzień konfliktu. Czy był to pierwszy ostrzał Kijowa i Charkowa? Tłumy ukrywające się przed świstem pocisków w metrze? Dzieci chore na raka, skulone w szpitalnym schronie? Gesty wdzięczności na polskiej granicy i w punktach recepcyjnych? Przepełnione pociągi ewakuacyjne i maluchy ściskające na dworcach pluszowe misie? „Mrija” – zdewastowana przez ogień i rakiety w hangarze z Hostomelu, ostrzał elektrowni jądrowej w Zaporożu, rolnik holujący zdobyczny czołg, rosyjscy jeńcy, trupy zwisające z czołgów, babuszki klęczące pod drzwiami cerkwi? Nie wiem. Wojna w Ukrainie generuje tak wiele obrazów, że nie mieszczą się w głowie, przynajmniej nie mojej. Ich zebranie, posegregowanie i analiza, niezależnie od tego kiedy wojna się skończy, pozostanie pokoleniową pracą.