Odważyć się na więcej

Kiedy padnie linia obrony na Bugu, nie pomogą nawet lodołamacze znad Nilu, kto zrozumie kraj nad Wisłą?

Po 16 latach merkelizmu i polityki, zwłaszcza w ostatnich latach, pełnej wyrozumiałości dla polskich dąsów, pohukiwań i strzelania kapiszonami, w Niemczech przyszło nowe. Bardzo współczesne, dynamiczne, ekologiczne i radykalne.

Socjaldemokraci, Zieloni oraz liberałowie z FDP stworzyli rząd. Już wiemy, że do 2030 roku 80 procent zapotrzebowania na energię elektryczną będzie pokrywane ze źródeł odnawialnych, a 50 procent ogrzewania ma być neutralne dla klimatu. Również do 2030 roku Niemcy mają wycofać się z węgla, wtedy też era silników spalinowych ma przejść do historii.

Umowa koalicyjna SPD, FDP i Zielonych jest sygnałem do odnowy. 178-stronicowe porozumienie zatytułowano „Odważyć się na więcej postępu”. Dokument stanowi polityczny drogowskaz na najbliższe cztery lata i zawiera wiele śmiałych założeń. Jedną z ciekawostek jest fakt, że partie zgodziły się na wprowadzenie „kontrolowanej dystrybucji marihuany dla dorosłych w celach konsumpcyjnych w licencjonowanych sklepach”. Właściwie nic w tym zaskakującego, w kraju, gdzie w przestrzeni publicznej można spożywać bez ograniczeń alkohol, nigdy nie spotkałem pijanego człowieka. Myślę, że zjaranych trawą wesołków także nie zobaczę.

W Polsce od wielu miesięcy słucham butnej narracji rządzących, próbując zrozumieć potrzebę zaszczepienia w rodakach poczucia europejskiego mesjanizmu. U mnie nie udało się, nie udaje i chyba nie uda. Zostaję w Europie i Polsce w Europie, ale nie w tworze skansenicznym, przede wszystkim światopoglądowo.

Spektakularne wypięcie na Brukselę, przy jednoczesnym bardzo niefortunnym położeniu geograficznym, koncentracji rosyjskich wojsk przy ukraińskiej granicy, kryzysie humanitarnym na naszej, pandemii i karach nałożonych przez Wspólnotę jest ryzykowną grą. O tym, że od zabaw z żywym ogniem można się posikać, wie lub przekonało się każde dziecko. Gorzej, gdy to dziecko siedzi na beczce z prochem i radośnie majta nóżkami.

Mutti Merkel przeszła na zasłużoną emeryturę, może poświęcić się pracom w swoim ogródku przy domku letniskowym w Templin. Warto zapamiętać, że ten moment zwiastuje zwrot w relacjach z naszym, do tej pory pobłażliwym zachodnim sąsiadem.

Nowy kanclerz Olaf Scholz, były burmistrz bogatego Hamburga i minister finansów w rządzie Angeli Merkel powściągliwie wypowiada się o Polsce i nie żywi żadnego sentymentu do naszej ziemi. Nie wiem czy relacje ociepli nazywanie Niemiec IV Rzeszą lub grudniowa organizacja w Łazienkach spotkania przywódców skrajnie nacjonalistycznych środowisk z Orbanem i Le Pen na czele. Jest to wysoce wątpliwe, chyba że za bliższe uznajemy wschodnie sojusze.

W 2018 r. w rozmowie z „Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung” Scholz mówił: „Polacy są naszym najbliższym sąsiadem, chcemy mieć z nimi dobre relacje. Polacy, Bałtowie i inne kraje i narody muszą mieć oparcie w Unii Europejskiej, także w kwestiach bezpieczeństwa”.
Dodał jednak, że wszystkie kraje UE powinny przestrzegać zasad praworządności. Na pytanie o kary finansowe dla Polski odpowiedział dyplomatycznie: „Jako kraj w sercu Europy musimy mieć wyczucie i musimy realizować naszą niemiecką odpowiedzialność z rozwagą”.
Z dużą wyrozumiałością mówił też o budowie polskiego ogrodzenia na granicy z Białorusią – choć ta sprawa wywołała w Niemczech bardzo duże kontrowersje.
„Myślę, że skoro polski rząd podejmuje taką decyzję, to nie jest naszą rolą mówić im, że mają tego nie robić” – mówił w „Süddeutsche Zeitung”. Warto podkreślić, że w SPD nowy kanclerz uchodzi za wyjątkowego konserwatystę i osobę o wyważonych poglądach, pozostali jej członkowie są bardziej wyraziści i śmiało głoszą swoje opinie.

Kiedy Polska wchodziła do Wspólnoty, Stanisław Lem wieszczył: „Wkrótce Europa przekona się, i to boleśnie, co to są polskie fobie, psychozy i historyczne bóle fantomowe”. Futurolog miał rację. Należy żywić nadzieję, że po ojczyźnianej dykcie nie zostaną jedynie wióry, które pewnego dnia skrzętne zamiecie miotła ze wschodu.