W przyszłym roku „Mutti” Merkel żegna się z polityką. Pandemia koronawirusa zastała kanclerz u schyłku ostatniej, czwartej kadencji rządów. Postrzegana głównie jako nudna, pragmatyczna i betonowa Caryca Europy, w marcowym, wyjątkowo ujmującym orędziu do narodu – jedynym podczas 15 lat rządów, udowodniła, że odpowiedzialność polityczna za 83 miliony rodaków sięga poza mury Bundeskanzleramtu. Zapowiedziała, że zrobi wszystko, aby uratować Niemcy przed zapaścią gospodarczą i kryzysem w służbie zdrowia, spowodowanym koronawirusem. To było jedno z lepszych przemówień jakie usłyszałem w ostatnich latach, nie trąciło patosem, nie przesiąkło politycznym bełkotem i dotyczyło każdego, kto czuje się nie tylko Niemcem, ale Europejczykiem. Mało kto wie, że „Mutti” jest specjalistką od ciast ze śliwkami i często płacze, oglądając ulubiony film „Pożegnanie z Afryką, co jest swoistym zaprzeczeniem polskiego wyobrażenia oschłego i butnego Niemca. Znając nieco mentalność naszych sąsiadów mogę przyznać, że w kwestiach praktycznych zamiar mierzą podług sił, a nie siły na zamiary i na tym zawsze zyskują. Potrafią się także wzruszać.
Ojczyzna dla każdego obywatela powinna być domem – domem w którym czuje bezpiecznie i pozostaje otoczony opieką. Każdy, bez wyjątku, niezależnie od sympatii politycznych i prezentowanych poglądów, które znajdują przełożenie na rozmaite wybory, chociażby takie, które w Polsce już są za nami.
Wyborca nie powinien być zapleczem, kapitałem politycznym, pionkiem w makiawelicznej grze obietnic w zamian za jego głos. Przede wszystkim to człowiek, któremu po latach pracy należy się solidna emerytura, przedsiębiorca, czerpiący satysfakcję z prowadzonego interesu, pracownik pewny jutra – lista jest długa… Brzmi jak frazes? Szkoda, bo życie od kołyski do emerytury nie powinno opierać się na wysłuchiwaniu słów ociekających politycznym lukrem i obietnic bez pokrycia.
Pani Kanclerz ma oczywiście na sumieniu nieco grzechów i przewinień – ocenę za realizację jej działań może wystawić każdy z mieszkańców kraju federalnego.W Niemczech jakość prowadzonej polityki rewiduje jednak czas kryzysów, a nie gospodarczej bonanzy. Mierzy się go ocalonymi zasobami, gdzie działania przypominają pracę strażaka ratującego mieszkańców i dobytek w momencie gdy płonie dom. Nie jest trudno rządzić w latach tłustych, trzeba wiedzieć jak przygotować się na ewentualny kryzys i chude czasy. Patrząc na wskaźniki makroekonomiczne widać wyraźnie, że bańka pękła i świat konsumpcji nakręcanej wszelkimi możliwymi kanałami i sposobami pozostał za zamkniętymi drzwiami, nie zadziała wytrych, więc trzeba budować nową rzeczywistość. Może dlatego poparcie dla rządu Angeli Merkel według ostatnich sondaży sięga 70%.
Janina Ochojska powiedziała podczas jednego z wywiadów ważne słowa: Pamiętajcie, że istnieje „zła pomoc”. Zła jest taką, która uzależnia, odbiera poczucie rozwoju i tłamsi samodzielność oraz kreatywność – jest przysłowiową rybką, a nie wędką. Zła pomoc dotyczy także określonych grup społecznych i dystrybucji pieniądza nie tam gdzie będzie z niego pożytek. Dlatego pomagać należy w sposób rozważny i zrównoważony. Tego życzyłbym sobie w Ojczyźnie. A jak radzi sobie w tej materii i nowym świecie nasz zachodni sąsiad?
Dotychczas niemiecki rząd federalny uruchomił ponad 1,3 bln euro na zapewnienie płynności finansowej przedsiębiorstw. Mercedes, BMW, Audi, Volkswagen czy Siemens to marki globalne, giganty, którym natychmiast udzielono pomocy. Wielcy gracze to także łańcuchy dostaw utrzymywane przez tysiące małych i średnich przedsiębiorstw z każdej gałęzi gospodarki. To na nich opiera się dynamika rozwoju, one także najsilniej odczuwają kryzys. W ostatnich miesiącach pomoc trafiała na konta firm w ciągu kilku dni, ratując przed utratą płynności finansowej. Trafiała i będzie trafiać nadal.
Z kolei od początku lipca rząd obniżył stawki VAT z 19% do 16% oraz z 7% do 5%. Mechanizm pakietu stymulacyjnego dla niemieckiej gospodarki jest prosty w działaniu i przejrzysty. Dotyczy KAŻDEGO obywatela, bowiem wszyscy kupujemy towary i korzystamy z usług objętych podatkiem. Tak będzie do końca roku, chociaż niewykluczone, że niższe stawki podatku pozostaną utrzymane. Łączna wartość pakietu, który ma pobudzić konsumpcję oraz zachęcić przedsiębiorstwa do inwestycji to 130 mld euro.
W Dreźnie można zobaczyć fabrykę samochodów elektrycznych Volkswagena. To rodzimy biznes i ważna gałąź gospodarki. Niemcom w zakupach ma pomóc dopłata do aut elektrycznych w wysokości 6 tys. euro. Sami producenci od siebie będą mogli zaoferować kolejne 3 tys. euro, jednak tylko w przypadku aut do wartości 40 tysięcy euro.
Przyjęty pakiet stymulacyjny zakłada również miliardową pomoc federalną dla gmin, żeby zrekompensować straty w dochodach z podatku od działalności gospodarczej – to koszt 10 mld euro. Polskie samorządy wzorem zachodniego sąsiada także powinny zwrócić się o tego typu pomoc do centrali. Nie wiem czy stworzono podobny mechanizm w naszej rzeczywistości, sądzę, że nie.
Wyliczamy dalej. Deutsche Bahn może liczyć na pomoc w wysokości 5 mld euro, osobno lokalny transport publiczny ma dostać 2,5 mld euro. Niemiecki rząd udostępnia też 1,9 mld euro na pomoc organizacjom kulturalnym i non-profit w związku z zamknięciem teatrów, kin, oper i innych instytucji…
A teraz pochwalę się – właśnie kupiłem nowe słuchawki. Zgodnie z zapowiedzią kanclerz, są nieco tańsze, podobnie jak wszystkie artykuły przemysłowe i spożywcze dla każdego z kupujących.
W podsumowaniu właściwie wieje nudą. Pijąc legalnie piwo w przestrzeni publicznej patrzę na uroczy port i rozmyślam nad tym jak można rządzić bez obietnicy oczka wodnego przy każdym gospodarstwie albo defilad podczas transportu maseczek i kombinezonów medycznych bez atestu. Dziwny to kraj, oj dziwny. Jakiś ułożony, wyczyszczony, przystrzyżony i przewidywalny, gdzie konferencje prasowe głowy państwa trwają 38 sekund, a mieszkańcy chodzą podejrzanie uśmiechnięci i uprzejmi.
Na zdrowie!