Nigdy nie wiesz która z poznanych osób, który z obejrzanych obrazów lub które z usłyszanych zdań otworzy Ci drzwi do sukcesu – słowa Waltera Chełstowskiego brzmią głośno i wyraźnie.
Jest październik 2000 roku. Świat nie skończył się 31 grudnia jak powszechnie wieszczono w mediach. Rozpoczęło się nowe millenium, z tej okazji wyemitowano specjalny odcinek „Klanu”. Rodzą się również nowe nadzieje; 5 października w ramówce telewizji publicznej pojawia się serial „Plebania”, a w listopadzie swoją premierę będzie mieć „M jak miłość”.
Na widowni, w studiu TVP siedzi grupka licealistów z Chorzowa. Słowa prowadzącego są krągłe, jędrne, toczą się obficie i soczyście. Chłoniemy i notujemy, zręcznie udając, że udział w nagraniu programu telewizyjnego to dla nas chleb powszedni. Chłopcy zajrzeli do reżyserki, pomajstrowali przy mikserach, obeszli studio dookoła i wrócili niewzruszeni na miejsce publiczności. Kaszka z mlekiem.
Dziewczyny zafascynowane zasobami make-up roomu zbadały najnowsze osiągnięcia w dziedzinie makijażu i charakteryzacji. Dla płci pięknej to bułka z masłem. W rzeczywistości czujemy się gośćmi na odległej planecie, gdzie trwa widowisko zwane realizacją programu.
Spod studyjnego nieba zwisają kable, oświetlenie, szyny, moc sprzętu nieznanego pochodzenia i równie nieoczywistego przeznaczenia. Na planie kręci się wielu ludzi, każdemu przydzielono odpowiedzialne zadanie. Trwa nagranie programu „Polaków portret własny”.
Mottem produkcji jest zdanie: Im więcej będziemy wiedzieć, tym mniej damy sobą manipulować. Dla uczniów II klasy dziennikarskiej rozpoczyna się wyprawa w najdalsze zakątki medialnej galaktyki.
Intuicja młodego człowieka jest wyostrzona. Odyseja nie jest „naprawdę”, nie przypomina tego co widzimy na ekranie telewizora. Zdarzają się pomyłki i duble. Coś tu śmierdzi – dosłownie. Na styropianowe i tekturowe ścianki pada światło reflektorów. Epoka oświetlenia LED rozpocznie się za kilka lat i kilkuset watowe lampy niemiłosiernie podgrzewają atmosferę. Kiedy snop światła opiera się na dekoracji woń topionego plastiku staje się powszechna, emanuje pospolitością i przypomina śląskie wonności dobywające się ze starych pieców węglowych. Wraz z podejrzanym smrodkiem znika magia. Bogowie ekranu zstępują na ziemię, gdzie trzeba jeść, pić i zapalić papierosa. Korzystają również z toalety i, o dziwo, mają swoje ulubione kubki na kawę. Ludzie, światło, styropian, dużo picu i mało prawdy, za dużo prawdy ekranu…
24 października 2016 roku
Umówiłem się na rozmowę w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Dąbrowie Górniczej. Nie będzie studia telewizyjnego, zwisających z sufitu kabli, reflektorów i zadęcia. Brakuje towarzystwa tarasów Sukiennic, Zamku Królewskiego w tle lub podobnie boskiego planu. Trudno, cóż zrobić. Tak krawiec kraje jak mu materii staje. Musi wystarczyć biblioteczna ścianka.
Jest 17.31. Nerwowo spoglądam na zegarek. Okienko w którym można zmieścić wywiad z każdą minutą złowrogo kurczy się, pozostawiając ciasne pole manewru. Deficyt czasu zawsze podwyższa poziom skupienia dziennikarza, a jednocześnie podnosi poprzeczkę której nie wolno strącić. Trzeba, razem z serią pytań przelecieć nad nią zgrabnie, jednocześnie manewrować tak precyzyjnie, żeby nie zahaczyć zadkiem o drążek. Mówiąc wprost – zbudować wywiad w taki sposób, żeby wydobyć z rozmówcy najciekawsze, najbardziej drażliwe i niemiłe jego sercu fakty na samym końcu i mieć jeszcze na nie czas! Następnie należy ładnie podziękować i ewakuować się do redakcji. To opcja atomowa dla nieuprzejmych adwersarzy. Rzadko ją stosuję.
17.34. Czuję że linia mety jest blisko, deadline wisi nad głową i jestem prawie pewien, że nie odnajdzie nas ta sama chwila. Zgrzytliwie otwierają się drzwi. Staje w nich drobna kobieta ubrana w białą sukienkę. Cześć, jestem Ewa, rzuca z uśmiechem.
Miło Cię widzieć, jestem Tomek, cedzę przez zęby. Poczułem, że dawno nie pracowałem zagranicą. Odzwyczaiłem się od bezpretensjonalności, prostolinijności i bezpośredniości w relacjach międzyludzkich. Z pobytu w Londynie zapamiętałem osobliwą prawdę. Każda nowo poznana osoba była równie otwarta i empatyczna jak stary kumpel znad kufla piwa.
Na co dzień przemierzam urzędnicze dwory i folwarki, w rozmaitych instytucjach spotykam twarze nie muśnięte uśmiechem, ludzi, którzy za cel postawili sobie podkładanie życiowych kłód bliźnim. Odwiedzam korporacje, gdzie skrojeni na miarę, według szablonu, młodzi ludzie przypominają zapałki sztormowe. Palą się jasnym blaskiem tak długo na ile starcza sił. Po wyciśnięciu z nich ostatniej kropli potu i dawki kreatywności trafiają na stertę życiowych odpadów, prywatnie są towarami z odzysku. Są takie chwile dla których warto nauczyć się mówić nie, a używamy słowa nie zbyt rzadko.
Na zegarku 17.40. Siadamy naprzeciwko siebie w zółtych fotelach. Dla mnie to długo wyczekiwana premiera spektaklu, nosi tytuł: Ewa Ewart i ja. Dla mnie ot kosmiczna perspektywa.
Dziennikarka BBC, producentka, reżyserka, obywatelka świata, wielki autorytet moralny w świecie prasy. Po cichu przyznam – moja idolka. Przyjechała na spotkanie z widzami i czytelnikami. Nie ma w niej teatralności, sztuczności, przekonania o wiekopomności swoich zawodowych dokonań – a te, zapewniam Was do dziejowych należą. Rozmawiamy o książce „Widziałam”, która od kilku miesięcy zadomowiła się na półkach księgarń. Mam 18 minut na jedną z najważniejszych lekcji w dotychczasowej pracy – lekcji umiejętności słuchania i rozumienia przekazu.
Pożegnaliśmy się serdecznie. Spełniony wyszedłem przed budynek biblioteki chociaż nie było pudełkowo, brakowało neonów. Zapaliłem nie pierwszego papierosa. Zrozumiałem, że dzięki technice i mediom bohaterowie Ewy pozostali wieczni. Chociaż z początku opakowani w wyjątkowo ubrudzoną i zmiętą gazetę nie wydawali się atrakcyjni, okazali się diamentami.
Ewa Ewart – producentka filmów dokumentalnych, dziennikarka dochodzeniowa BBC. Laureatka wielu nagród w tym Nagrody im. Andrzeja Woyciechowskiego za cykl „Dokumenty Ewy Ewart” emitowany w TVN24. W 2014 w plebiscycie studentów dziennikarstwa MediaTory otrzymała nagrodę za film „Zdobyć miasto”. Otrzymała również statuetkę Wiktora i podwójną nagrodę Royal Television Society.
[foogallery id=”665″]