czasem pisane, bo pisane czasem

Playboy i jego muza

Osobliwe życiorysy łączą osobliwe decyzje. Dzisiaj przypada 57. rocznica śmierci Marylin Monroe. Gdyby żyła, pewien dżentelmen, jako jeden z niewielu, pamiętałby o jej urodzinach, może nawet wystawił z tej okazji tłusty, ociekający nieprzyzwoitością bal. Szkopuł w tym, że ów dżentelmen zmarł dwa lata temu, a wraz z nim odeszły w niepamięć legendarne imprezy. Hugh Hefner wierzył w zbiegi okoliczności i w wywiadach podkreślał, że urodzić się w tym samym roku co Marylin zobowiązuje. Pierwszy numer Playboya, z Monroe na okładce, rozszedł się w nakładzie 50 tys. egzemplarzy. Wtedy biznes zaczął się kręcić, jednak krnąbrny Hugh rzadko wspominał znaczący fakt, że zdjęcie na okładkę pozyskał za 500 dolarów – bez zgody gwiazdy. Zwykł mawiać, że jako pierwszy „skomercjalizował” cycki i gdyby nie było na nie popytu, panie nie czekałyby w kolejce żeby poświecić na rozkładówce Playboya. Pomimo zatwardziałości w osądach stary Heff przyznał, że króliczków było tysiące, ale Marylin jedna. Co ciekawe była to miłość platoniczna – nigdy nie poznali się osobiście, tylko raz rozmawiali telefonicznie. O tym jak silne wywarła na nim wrażenie świadczy fakt, że w 1992 kosztem 75.000 dolców wykupił cmentarną kwaterę tuż obok gwiazdy. 25 lat później Hugh Hefner umiera w swojej posiadłości w otoczeniu „wszystkich, którzy go kochali”. Pomimo sprzeciwu wielu osób ostatnia wola milionera zostaje spełniona. Od tej pory odwiedzający cmentarz Westwood w Los Angeles mają możliwość spotkać niebezpiecznie blisko siebie największego playboya XX wieku i jego wieczną muzę.