Trzy światy

Opowieści na temat wypraw mojej babci do zakładu fotograficznego „Trocha” w Mysłowicach stały się z czasem rodzinnymi anegdotami. Zdjęcie do dowodu osobistego, a co gorsza paszportu urastało do rangi portretu koronacyjnego. Wizyta u fryzjera i zabiegi kosmetyczne zazwyczaj poprzedzały wyjazd i kłótnię na trwałe wpisaną w harmonogram wyprawy.
Doskonałym tłem dla podróży były babcine opowieści. Rekompensowały przygotowania na miarę wyprawy na Marsa i czas spędzony w atelier.
Zakład fotograficzny istnieje do dziś, nie o nim jednak będzie dzisiejsza historia.
Pamiętam, jak mi mama opowiadała, że to nazywało się Dreikaisereck. Tak mówiło się na Trójkąt Trzech Cesarzy. Dziwne to było miejsce, tam stali ludzie, po drugiej stronie też i na wyciągnięcie ręki, a jednak daleko, za granicami – wspominała moja babcia, Róża Michelius.
Miejsce było i jest niepowtarzalne. Współczesny obserwator, przyzwyczajony do realiów Europy bez granic, może jedynie zastanawiać się, jak kiedyś znad przeciwnych brzegów Przemszy przyglądali się sobie mieszkańcy Państwa Pruskiego, Rosyjskiego i Austro-Węgier.
Z relacji rodzinnych wynika, że prababka odwiedzając mysłowicki targ słynący z dobrze utuczonych kaczek często zaglądała nad graniczny brzeg.
Trójkąt Trzech Cesarzy był ewenementem na skalę europejską, nawet światową. Nigdzie indziej nie znaleźlibyśmy granicy pomiędzy trzema cesarstwami. Pod koniec XIX wieku Brzęczkowice, lężące obecnie w granicach Mysłowic, nosiły nazwę Breczkowitz. Właśnie przez nie przepływała graniczna rzeka. Powstał również niewielki port.
Pobliskie Mysłowice w ówczesnym czasie znajdowały się na głównym szlaku handlowym, co wpłynęło na lokalną gospodarkę. Do miasta ściągały licznie tłumy turystów, miejscowe gazety w zależności od pory roku szacowały liczbę odwiedzających na 3-8 tysięcy dziennie.
Granica zniknęła w 1915 roku, gdy Królestwo Kongresowe zostało zajęte przez Niemcy i Austro- Węgry. Formalnie tórjkąt zniknął w 1918 roku.
Co mogła widzieć prababka Ania Michelius przyjeżdżając do Brzęczkowic? Na pewno most, który spinał brzegi, rzeki. Krzątali się po nim żandarmi i celnicy austriaccy. Odprawiali pociągi jadące z Mysłowic w kierunku Szczakowej. Po rosyjskiej stronie gwardziści carskiej straży przygranicznej paradowali w wielobarwnych mundurach i charakterystycznych, wysokich nakryciach głowy. Bacznie obserwowali linię graniczną.
Mama mi mówiła, że do granicy trzeba było zejść ze wzgórza, do małego portu. Tam stały barki, ponoć pięknie przystrojone, ozdobione w jakieś szarfy, wstęgi, dużo kolorów – wspominała babcia.
Z jej opowiadań wynikało, że chodzi o galery rzeczne. Służyły do wycieczkowych rejsów. Regularnie kursowały w stronę Brzęczkowic, Brzezinki oraz Wysokiego Brzegu. Przystań była oblegana przez turystów. Do największych atrakcji należał przejazd przez mosty graniczne na teren państwa rosyjskiego i austriackiego. Nowa Galicja uświadamiała mieszkańcom Prus w jak odmiennej rzeczywistości żyli. Jak wynika z relacji rodzinnych obraz galicyjskiej nędzy był dotkliwy.
Wzdłuż Przemszy podobno stali biedni ludzie, sprzedawali jarzyny, mąkę, wszystko, co udało im się wyhodować. To było kilkadziesiąt bud, straganów. Mamę kiedyś tam okradli, na targ jeździła dalej, ale za granicę nie chciała przejść.
Historia Trójkąta Trzech Cesarzy jest fascynująca, nurt jednej rzeki dzielił ziemię między trzy narody, wyraźnie podkreślając kontrasty.
W 2004 roku, dzień po wejściu do Polski do Unii Europejskiej nad Przemszą pojawiła się pamiątkowa tablica na której czytamy: W miejscu, w którym niegdyś stykały się granice trzech zaborów dzisiaj świętujemy wstąpienie Polski do Unii Europejskiej i jesteśmy dumni, że wspólnie budujemy Europę bez granic.