Gra

Gracze. Zdrowi, piękni i rumiani, trochę niepoprawni i na wyrost.- Nosz kurwa mać, gdzie są piłki?Żądanie zawisło w powietrzu, nastała przerwa w grze. Piłki odnalazły się po kilku minutach w kącie kortu. Trwa mecz. Lewa strona, odbicie, prawa strona. Prawa strona, odbicie, lewa strona. Uderzeniu kuli o ziemię towarzyszy głuchy dźwięk. To trudny sport, wiele zależy od szczęścia, sprytu, precyzji i, trochę jak w życiu, nieuwagi przeciwnika. Żar spływa z nieba, gracze szybko zeszli z kortu. Zrobiło się pusto i bezwzględnie cicho. To był równy i przewidywalny mecz, bez ambicji i wysokiej stawki.Trzymam przed nosem dwie kartki. Pierwsza, zadrukowana, jest zapisem rozmowy, którą kilka miesięcy temu przeprowadziła Aldona Węgrzynowicz z Bożeną Demków – Zawodny.

Zdania układają się w treść, która przypomina fatalny mecz. Mściwy i przebiegły przeciwnik nie gra fair play. Jest cel, wielka ambicja i deficyt czasu przed końcowym gwizdkiem.Druga kartka pozostaje biała i niewinna. Zapełni się pytaniami do Bożeny. To będzie trudne i delikatne zadanie, zwłaszcza, że przyjdzie poruszać się po obszarach, które każdy człowiek wypiera ze świadomości.Słowem wstępu przeczytajmy razem wywiad Aldony.

***

Myślę sobie, że to nie ja choruję, lecz ktoś obok mnie. Ja tej osobie tylko pomagam, trzymam za rękę…

Pani Bożena w tym roku skończy 55 lat. Jej choroba rozpoczęła się pod koniec lipca 2016 roku. Od dłuższego czasu miała problemy z hemoroidami, na których powstanie z pewnością miały wpływ warunki, w jakich wcześniej pracowała. Nasza bohaterka prowadziła bowiem swoją działalność – miała swoje sklepy, stragany na targowiskach. Nieraz zdarzało się jej pracować w przenikliwym chłodzie. Po wizycie u chirurga została w trybie pilnym skierowana do szpitala. Niestety w Szpitalu Klinicznym UM im. Heliodora Święcickiego w Poznaniu potwierdzono pierwotną diagnozę – rak odbytu.Byłam zdruzgotana zwłaszcza, że wcześniej regularnie dwa razy w roku wykonywałam podstawowe badania mojego stanu zdrowia i nic nie wskazywało na to, by w moim organizmie rozwijała się jakakolwiek choroba. Regularnie odwiedzałam ginekologa, kilka miesięcy wcześniej wykonywałam też gastroskopię żołądka. Jedyne co mnie niepokoiło, to stale utrzymujące się zaparcia. W przeszłości zdarzało mi się, że np. będąc na wczasach w Chorwacji przez 10 dni nie oddawałam stolca. Konsultowałam moje problemy z lekarzami, ale wówczas w odpowiedzi słyszałam stwierdzenie, że „widocznie taka jest moja uroda”.

A JEDNAK NOWOTWÓR

W Szpitalu Klinicznym UM w Poznaniu zostałam otoczona wspaniałą opieką medyczną. Niestety okazało się, że mój guz nie może być operowany metodą noża wodnego. W związku z tym zostałam skierowana do kolejnego szpitala- Wielkopolskiego Centrum Onkologii, na radio i chemioterapię. Mój świat zawalił się wówczas po raz kolejny. Po raz pierwszy załamałam się, gdy usłyszałam, że mam raka złośliwego odbytu. Byłam przerażona sytuacją, w jakiej się znalazłam. Obawiałam się obu terapii. Najpierw w cyklach pięciodniowych poddawana byłam chemioterapii, a później miałam 30 naświetlań. Naświetlania bardzo mnie poparzyły, cierpiałam z bólu, ale pracownicy szpitala przy ul. Garbary w Poznaniu, w którym poddawana byłam naświetlaniom, robili co mogli, by przynieść mi ulgę w cierpieniu. Jestem im ogromnie wdzięczna za pomoc, którą wówczas od nich uzyskałam. 28 listopada 2016r., w dzień urodzin mojej starszej córki, otrzymałam jak mi się wówczas wydawało, wspaniały prezent od losu- wyniki badań wskazywały na to, że nowotwór „mi odpuścił”. W związku z tym do maja 2017 roku starałam się żyć normalnie. Cieszyłam się codziennością, byłam otoczona opieką najbliższych, którzy bardzo się o mnie troszczyli. Obserwowałam budzącą się do życia wiosnę, starałam się myśleć pozytywnie. W kwietniu 2017 roku udałam się na wizytę kontrolną do mojego lekarza prowadzącego. Badanie kontrolne odbytu nie wykazało żadnych niepokojących objawów. Pan doktor zauważył jedynie, że ścianki po prawej stronie odbytu są zgrubiałe, mają blizny po poparzeniach radioterapią.

NOWOTWÓR-REAKTYWACJA

W długi weekend majowy 2017r. postanowiłam odwiedzić koleżankę mieszkającą w Anglii. W czasie tego pobytu zaczęłam odczuwać niepokojący dyskomfort w odbycie. Po powrocie do Polski udałam się z wizytą do lekarza prowadzącego. Niestety okazało się, że koszmarna choroba wróciła. Nie było innego sposobu, by skutecznie rozprawić się „z intruzem”, jak tylko dokonać operacji zamknięcia odbytu i wyłonienia stomii. Nie potrafiłam pogodzić się z tym faktem. Odwiedziłam wówczas wielu lekarzy specjalistów licząc na to, że uda się jeszcze znaleźć jakieś inne wyjście z tej trudnej sytuacji. Niestety wszyscy lekarze potwierdzali, że nie obejdzie się bez operacji zamknięcia odbytu i wyłonienia stomii. Po raz kolejny załamałam się psychicznie. Wydawało mi się, że ze stomią nie będę pełnowartościową kobietą, nie będę potrafiła jej zaakceptować. Mimo ogromnego wsparcia, jakie cały czas miałam w rodzinie (rodziny moich córek otaczały mnie zawsze wspaniałą opieką), zaczęły się u mnie pojawiać myśli samobójcze. Wiedziałam, że mam dla kogo żyć, ale nawet ten fakt nie stanowił dla mnie wystarczającej motywacji do pokonywania kolejnych trudności w życiu.

MOJE ŻYCIE ZE STOMIĄ

22 czerwca 2017 roku-tę datę zapamiętam na zawsze, bowiem tego dnia obudziłam się po wielogodzinnej operacji w nowej dla mnie rzeczywistości. Miałam wyłonioną stomię… Szczerze jej nienawidziłam, nie chciałam jej zaakceptować, nie potrafiłam zaakceptować siebie ze stomią, nie chciałam się nawet dotknąć w „tym miejscu”, nie chciałam tego widzieć… Powróciły myśli samobójcze. Całe moje otoczenie starało się mnie pocieszyć, przekonać mnie do tego, że najważniejsze jest to, że żyję, ale ja nie chciałam tego słuchać. 22 czerwca 2017 roku moje życie po raz kolejny zostało wywrócone do góry nogami…Nie chciałam wierzyć w zapewnienia innych, że wciąż jestem atrakcyjną kobietą. Wreszcie nadszedł czas, gdy zostałam wypisana ze szpitala do domu. Nadszedł także dzień, w którym po raz pierwszy musiałam sobie sama wymienić sprzęt stomijny. Był to, według mnie, najgorszy dzień w moim życiu! Sama czynność wymiany sprzętu stomijnego trwała 1 godzinę 20 minut! Byłam wówczas przerażona, czułam się okropnie wyczerpana tą czynnością. Przez kolejne trzy tygodnie starałam się wymieniać sprzęt stomijny automatycznie. Wciąż nie potrafiłam się odnaleźć w nowej dla mnie rzeczywistości.

KOLEJNY CIOS OD ŻYCIA

Pewnej nocy, trzy tygodnie po operacji, wyczułam w prawej pachwinie niepokojące guzki, wielkości orzeszków. Następnego dnia udałam się do lekarza. Okazało się, że moja walka z chorobą się nie zakończył. Miałam przerzut choroby na węzły chłonne. Lekarze przeprowadzili kolejne operacje m. in. usunięcia węzłów chłonnych w momencie, kiedy jeszcze rany po wcześniejszej operacji się nie zagoiły. Podjęłam wyzwanie, które przyniósł mi okrutny los, bo nie miałam innego wyjścia. Potem były kolejne przerzuty, operacje. Po ósmej operacji lekarze postanowili ponownie poddać mój organizm radio i chemioterapii. Pamiętałam moje poprzednie doświadczenia z radioterapii, dlatego bardzo się obawiałam tego zabiegu. Nie potrafiłam się też pogodzić z tym, że mogę utracić włosy, brwi i rzęsy. Przyjęłam wówczas sama przed sobą taką linię obronną, że choroba nie dotyczy mnie. Choruje ktoś obok mnie, a ja tylko tej osobie pomagam w walce z chorobą, trzymam ją za rękę, motywuję i dopinguję. Nie korzystałam z pomocy psychologa, gdyż wychodziłam z założenia, że jeśli ja sama sobie nie pomogę, to nie będzie umiał tego uczynić nikt inny. Bardzo dobrze odnajdywałam się z kolei w sytuacji pomocy innym chorym. Niektóre z pacjentek szpitala twierdziły nawet, że nie korzystają ze wsparcia psychologa, gdyż ich psychologiem jest Pani Bożenka. Potrafiłam zmotywować ich do walki z chorobą.

ZAAKCEPTOWAŁAM CHOROBĘ

Włożyłam wiele wysiłku w to, by zaakceptować moją chorobę. Nie oznacza to jednak, że do niej przywykłam… Wydaje mi się, że nigdy do niej nie przywyknę. W lutym 2018r. poddana zostałam ostatniej, dziewiątej z kolei operacji. Bardzo dobrze radzę sobie z wymianą sprzętu stomijnego. Uważam, że jest to czynność bardzo higieniczna. Potrafię ją wykonywać bardzo szybko, nie sprawia mi to już żadnego problemu. Staram się jeść wszystko z umiarem. Nie odmawiam sobie potraw, które zawsze bardzo lubiłam: kalafiora, fasolki. Nie przejadam się jednak, piję dużo wody. Delektuję się życiem i smacznym jedzeniem.

RODZINA DAJE MI SIŁĘ

Staram się teraz żyć normalnie. Cieszę się każdym kolejnym dniem życia. Zachwycam się drobnymi rzeczami, których inni zapewne nie doceniają tak bardzo, jak ja. Uwielbiam przyglądać się otaczającej mnie przyrodzie. Największą siłę do walki z chorobą daje mi rodzina. Mam dwie cudowne, dorosłe córki. Dwóch wspaniałych zięciów, których traktuję jak synów i pięcioro wnucząt (trzech wnuków i dwie wnuczki). Bardzo dramatycznym okresem w moim życiu był październik 2017 roku. Wówczas to, podczas mojego pobytu w szpitalu związanego z kolejną operacją, urodziła się moja najmłodsza wnuczka Matylda. Było mi bardzo przykro, że nie mogłam być wówczas blisko mojej córki, nie mogłam jej otoczyć taką opieką, jaką bym jej dała, gdybym była zdrowa. Dodatkowo martwiłam się, że moja choroba mogła negatywnie wpłynąć na ciążę mojej córki. Moja najmłodsza wnuczka urodziła się z ciężką wadą nóżki: nie miała kości strzałkowej, paluszków i pięty. Kość piszczelowa okazała się być krótszą i skrzywioną. Dziewczynka obecnie ma 8 miesięcy. Bardzo dobrze się rozwija. Jest radosna, śliczna, ale wymaga bardzo kosztownej operacji, która może być przeprowadzona na terenie Stanów Zjednoczonych. Jeśli operacja nie zostanie wykonana, Matylda nie będzie mogła chodzić. Potrzebujemy obecnie 700 tysięcy złotych, by poddać Matysię w/w operacji. Cała rodzina stara się walczyć o zdrowie Matysi. Staramy się zebrać potrzebną kwotę. Organizujemy koncerty, sprzedajemy rękodzieło wykonane przeze mnie oraz moje córki, prosimy o pomoc ludzi dobrego serca, by wsparli nas finansowo w walce o powrót do sprawności mojej wnuczki. Stawiamy czoła kolejnemu wyzwaniu, z jakim przyszło nam się zmierzyć. Mama chorej Matysi szyje króliki, które sprzedaje na aukcjach. Druga z moich córek także stara się nas wspierać jak potrafi: szyje króliki, poduszki, pościele, czapeczki, opaski, a uzyskane w ten sposób fundusze zasilają konto stworzone na potrzeby operacji dziewczynki. Los nie oszczędza mojej rodziny. W trakcie, kiedy ja poddawana byłam kolejnym operacjom zachorowała także moja mama, z którą mieszkam w Poznaniu. Miała guza na jelicie. Mimo tych wszystkich ciężkich prób, jakim jesteśmy poddawani jako rodzina, staramy się nie załamywać, walczyć, wzajemnie się wspierać. Moje wnuki motywują mnie do podejmowania kolejnych wyzwań. To dzięki nim staram się pokonywać kolejne przeszkody. Każdą wolną chwilę poświęcam moim dzieciom i wnukom. Czasami jest mi przykro, że przez chorobę nie mogę im poświęcać tyle czasu, ile bym chciała im ofiarować. Dzieci i wnuki zawsze mnie odwiedzały w szpitalu, przynosząc ze sobą nadzieję. Mój czteroletni wnuk Franuś często przyjeżdżał do mnie do domu po pobycie w szpitalu i widząc jak cierpię starał się zaradzić moim bolączkom, przyklejając mi na ciało „ magiczny plasterek”, dzięki któremu ból natychmiast miał opuścić moje ciało… Kocham moją rodzinę i jestem z jej posiadania niezwykle dumna. Obecnie pracuję w butiku z modą męską. Staram się doradzać panom, jak wyglądać elegancko, odpowiednio do sytuacji. Praca ta daje mi satysfakcję, mobilizuje mnie do dbania o siebie, przynosi zapomnienie i ma też wpływ na mój budżet domowy, gdyż otrzymuję bardzo niską rentę. Dzięki tej pracy mogę np. wyjechać na kilkudniowe wakacje, czy na narty z wnukami. Uwielbiam jeździć na nartach i wszystkie przykre doświadczenia ze zdrowiem nie zniechęciły mnie do tego sportu. Staram się żyć aktywnie. Uwielbiam szydełkować. Walczę o to, by wciąż być atrakcyjną-zwłaszcza dla samej siebie. Dbam o to, abym była zawsze elegancko ubrana, miała wykonany delikatny makijaż. Nie mogę sobie pozwolić na to, by chorować. Mam rodzinę, dla której muszę żyć. Ponadto, muszę dotrzymać danego sobie słowa, że wypiję szampana przywiezionego ponad 30 lat temu z Francji w dzień osiemnastych urodzin mojego najstarszego wnuka, który obecnie ma 13 lat. Wszystkie moje wnuki są wyjątkowe. Wierzę w to, że Matysia będzie chodziła. Wierzę też, że po prostu będzie dobrze…

***

8 sierpnia 2018 Rozmawialiśmy dzisiaj telefonicznie. Bożena wkrótce trafi do szpitala. Nowotwór zaatakował płuca, powstały przerzuty. Konieczna będzie operacja, dziewiąta z kolei, dość skomplikowana. Choroba Bożeny wciąż pozostaje w tle, chociaż rysuje się wyraźnie, jest na drugim planie. Najważniejsza jest batalia o zdrowie małej Matyldy. Przed nami długa i ważna rozmowa telewizyjna. Dzięki niej moi drodzy przyjaciele, bliżsi i dalsi znajomi poznacie Bożenę. Wszyscy, którzy chcą przeczytać historię małej Matyldy mogą ją prześledzić pod tym adresem:www.siepomaga.pl/matyldaklimowicz. Może wspólnymi siłami POMOŻEMY napisać szczęśliwe zakończenie tej historii?